03 czerwca 2024

Wspomnienia wojenne - Jadwiga Fajge z domu Rak i Ludwik Fajge

 

Jadwiga Fajge z domu Rak

(1923-2003)

             Moja babcia urodziła się w roku 1923 w Mąkoszycach i tam mieszkała wraz z rodzicami- Antonim i Martą oraz rodzeństwem- 18- letnim Józefem, 17-letnim Czesławem, 14-letnim Franciszkiem, 7-letnią Łucją i 5-letnią Heleną.

            Latem ’39 w Mąkoszycach szeptano o rychłym nadejściu wojny. Wszyscy się tego spodziewali. 1 września 1939 babcię zbudził szum i hałas. Było ok. 600. Wyszła na podwórze i zobaczyła na niebie samoloty. Na most nieopodal jej domu przyjechali motorami niemieccy żołnierze by sprawdzić jego stan. Na wielu domach wisiały niemieckie flagi, gdyż Mąkoszyce w większości były zamieszkane przez Niemców. Wyły syreny. Rano przy śniadaniu  wszyscy byli smutni, bo zdawali sobie sprawę, że wybuchła wojna. Towarzyszyła im również obawa o ojca, gdyż wówczas pradziadek przebywał za Warszawą, gdzie pracował jako murarz.

            Moja babcia wraz z trzema braćmi była zmuszona zapisać się w Urzędzie Pracy  w Kępnie. W bardzo szybkim czasie otrzymali wezwanie do pracy. Wuj Józef został wysłany do Czechosłowacji, do pracy przy wycinaniu lasów. Wuj Czesław otrzymał pracę w Ostrzeszowie, u Niemca, który był właścicielem zakładu krawieckiego. Wuj Franciszek trafił do Niemiec, do pracy w gospodarstwie. Babcię deportowano do Działoszy koło Sycowa,  na terenie III Rzeszy, gdzie pracowała w gospodarstwie rolnym u Niemca Eschendbacha. Była tam robotnikiem fizycznym, do którego obowiązków należało wykonywanie prac rolniczych oraz porządkowych. Babcia pracowała tam od października ’39 do stycznia ’45.

Panowały tam bardzo ciężkie warunki. Trzeba było pracować bez względu na temperaturę, bez względu na mróz czy upał, w zależności od potrzeb nawet po kilkanaście godzin dziennie. Praca w gospodarstwie była przez cały rok. Wiosną siano zboża i buraki, sadzono ziemniaki. Lato było okresem ciężkiej pracy przy żniwach. Jesienią kopano buraki i ziemniaki. Zimą młócono zboże. Zdarzało się, że nie wszyscy wytrzymywali fizycznie. Kobiety często mdlały z wycieńczenia.  Mieszkano w prymitywnych barakach, gdzie zimą panował straszny ziąb. Z żywnością było bardzo ciężko. Przyznawano kartki na mąkę i chleb, lecz te racje nie były wymierne do zapotrzebowania robotników. To zmuszało do kradzieży. Nocą wymykano się z baraków i kradziono z pola ziemniaki, marchew i buraki, z których robiono dżem. O jakimkolwiek wynagrodzeniu pieniężnym nie było mowy. Do domu można było jeździć tylko dwa razy w miesiącu. Praca w Działoszy była istnym piekłem dla mojej babci. 

            W czasie, gdy babcię wywieziono do przymusowej pracy, jej ojciec Antoni wrócił szczęśliwie spod Warszawy. Po powrocie mój pradziadek zaciągnął się do Armii Krajowej. Bardzo często wieczorami wychodził na tajne spotkania do lasu. W roku 1943 został wydany. Do jego domu przyszli niemieccy oficerowie i kazali mu pójść z nimi. Wraz z nim z Mąkoszyc zabrano jeszcze dwóch mężczyzn- Łebskiego i Czekalskiego. Wszyscy trzej trafili do obozu w Radogoszczy, koło Łodzi. W styczniu 1945, gdy na te tereny wchodziły oddziały radzieckie Niemcy postanowili zabić wszystkich aresztowanych. Zaczęli do nich strzelać i wtedy w obozie wybuchło zamieszanie. Polacy zaczęli stawiać opór do tego stopnia, że oficerowie niemieccy stracili kontrolę nad zajściem. Aby ujść z życiem zamknęli bramy obozu i podłożyli pod nie ogień a sami uciekli na zachód. Kiedy kilka godzin później do Radogoszczy wkroczyło wojsko ZSRR obóz palił się w pełni... Setki ludzi zostało spalonych żywcem. Cudem przeżyło tylko kilku mężczyzn, którzy w czasie pożaru ukryli się w silosach z kapustą. Mój pradziadek Antoni Rak zginął śmiercią męczeńską...

            Tej samej zimy, w grudniu ’44 moja prababcia Marta bardzo ciężko zachorowała na serce. Wówczas lekarz dał babci zwolnienie, aby mogła zaopiekować się matką i dwiema młodszymi siostrami. Kiedy doszły do Mąkoszyc słuchy o masakrze w Radogoszczy, w ich domu zapanował wielki niepokój, bo przypuszczano, że pradziadek mógł wówczas tam przebywać. Wszyscy jednak nie przestawali wierzyć i nie zatracili nadziei na to, że cała rodzina szczęśliwie powróci z tułaczki wojennej. Latem ’45 z wywozu na przymusową pracę wrócili bracia babci i wówczas czekano już tylko na ojca. Czekano...

            Zimą ’45 z Polskiego  Czerwonego Krzyża nadeszła wiadomość o śmierci pradziadka, która wstrząsnęła całą rodziną a zwłaszcza jego żoną Martą, która wpadła w depresję. Ale czas biegł dalej i trzeba było budować życie od nowa, w powojennej Polsce Ludowej. Wojna minęła ale w pamięci mej babci te czasy były ciągle żywe i tworzyły czarna plamę w jej życiorysie, bo odebrały jej to czego już nigdy nikt nie mógł jej oddać, odebrały jej najpiękniejsze lata młodości, zdrowie  i ojca...


Ludwik Fajge

(1913- 1987)

            W czerwcu ’39 mój dziadek Ludwik Fajge skończył służbę wojskową. W miesiąc później był powtórnie wzywany do swej jednostki w Kaliszu, skąd trafił do Warszawy. Gdy niemieckie siły zbrojne zaatakowały Warszawę brał  udział w jej obronie. Te dni dziadek wspominał negatywnie. W walce widoczna była przewaga przeciwnika, brakowało broni a amunicja bardzo szybko się kończyła. Żołnierze chodzili głodni, a bombardowanie trwało całymi godzinami. Brak było zgrania i organizacji, żołnierze byli rozpierzchnięci po całej stolicy, brak było dowódców. Obrona Warszawy polegała bardziej na kryciu się niż na walce. Gdy miasto kapitulowało 28 września, przez głośniki ogłaszano aby żołnierze wracali do domów. Dziadek wrócił piechotą z Warszawy do Mąkoszyc.

            Po powrocie zgłosił się do Urzędu Pracy. Z racji, że był z zawodu piekarzem skierowano go do pracy w niemieckiej piekarni w Namysłowie.  Pracował tam jako jedyny Polak. Właściciel, który był z pochodzenia Niemcem traktował dziadka bardzo dobrze (prawie jak członka rodziny) co było raczej rzadkością w stosunkach polsko-niemieckich. W 1945 gdy do Namysłowa zbliżały się wojska radzieckie właściciel piekarni uciekł i zostawił wszystko pod opieką dziadka. Rosjanie zabrali dziadka na tyły wojska do pracy w kuchni polowej. Dziadek pracował jako kucharz u Rosjan do maja ’45. Ten czas dziadek przeżył w wielkim strachu. Wojsko ZSRR było niezdyscyplinowane. Żołnierze często pili alkohol a potem wszczynali bójki.

                     Po zakończeniu wojny dziadek wrócił do Mąkoszyc gdzie rozpoczął nowe życie.

Spisane (2006) przez ucznia szkoly w Rojowie Wojciecha Błocha

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z dziejów kościoła w Rojowie (2013) - publikacja na Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej

 (PDF) Z dziejów kościoła w Rojowie | Jerzy Krzywaźnia, Hanna Kempa