09 maja 2024

Wspomnienia Anny Błoch z domu Rogala (1933) z okresu wojny

 Wspomnienia Anny Błoch z domu Rogala (rocznik 1933) z okresu wojny 1939-1945
spisane przez Wojciecha  Błocha (wnuka) w 2006

W 1939 mieszkałam wraz z rodzicami - Rozalią i Michałem oraz dwiema siostrami 10-letnią Marią i 3- letnią Heleną w Rojowie.

1 września miałam rozpocząć naukę w miejscowej szkole podstawowej. Tego dnia wczesnym rankiem obudziło nas pukanie w okno. To był mój dziadek Jakub. „Wy śpicie, a wojna idzie!”- mówił. Wyszliśmy na podwórze, z którego było widać główną drogę. Ludzie uciekali wraz z całym swym dobytkiem, ciągnęli za sobą krowy, kozy, źrebaki, w klatkach nieśli kury i kaczki, dzieci niosły torby, kobiety pchały wózki z niemowlętami. Jedni uciekali pieszo, inni jechali wozami. Panował straszny bałagan, popłoch i panika. Za poleceniem dziadka spakowaliśmy cenniejsze rzeczy, porcelanę, pierzyny, ubrania... i jak wszyscy przed ucieczka, ukryliśmy je w piwnicach kościołka. 

                                                                    Jarmużowie- lata 30.te XX wieku

Dziedzice rojowskich ziem- państwo Jarmużowie darzyli zaufaniem moich rodziców  i dlatego polecili nam byśmy wraz z nimi uciekali. Załadowaliśmy, więc na wóz żywność i ubrania na zmianę i wyruszyliśmy w drogę na wschód. Pan Jarmuż zadecydował, że pojedziemy do Warszawy, bo tam będzie najbezpieczniej. Myliliśmy się.

Wrzesień był bardzo upalny tamtego roku, co znacznie utrudniało podróż. Konie szybko się męczyły i z trudem ciągnęły wozy o ciężkich żelaznych kołach. Musieliśmy iść pieszo a piasek bardzo parzył  nas w stopy. Bardzo łatwo było się zgubić, bo drogi były przepełnione ludźmi i wojskiem. Było ciężko.

Pamiętam jak pewnego dnia zatrzymaliśmy się na odpoczynek  w ogromnym sadzie. Było tam pełno ludzi. Siedzieliśmy w cieniu jabłoni, gdy wtem nadleciały niemieckie samoloty. Wybuchła panika. Ludzie zaczęli kryć się pod drzewami, w  radlinach na pobliskim polu, nas ojciec wciągnął pod wóz. Nagle usłyszeliśmy świst kul wśród liści. Ostrzał nie trwał długo a mimo to zginęło wówczas wielu ludzi...

Gdy zbliżaliśmy się do Warszawy, wstąpiliśmy do dworu, we wsi Dobra. Znajdował się tam duży ogród, pośrodku którego stał piękny pałacyk. Było tam też gospodarstwo. Rządca tego majątku prosił pana Jarmuża abyśmy tam pozostali, bo dziedzic uciekł a on sam nie umiał mówić po niemiecku. Odradził dalszej podróży do Warszawy, bo tam toczyły się walki. Zatrzymaliśmy się, więc na kilka dni. Państwo Jarmużowie zamieszkali w pokojach pałacowych a my spaliśmy w sieni. Moi rodzice podjęli pracę w gospodarstwie,  a ja z siostrami i miejscowymi dziećmi całymi dniami bawiłyśmy się w ogrodzie. Przez moment udało nam się nawet zapomnieć, że wokół nas toczy się wojna. Jednak to nie trwało długo. Pewnej nocy ok. godziny 500 obudziły nas wybuchy i odgłosy strzałów. Gdy za oknem ujrzeliśmy słupy ognia stało się jasne, że obok przechodzi front. Pani Jarmuż przyszła po moją mamę, aby poszła z nią i innymi kobietami mieszkającymi w pałacu modlić się. Mama nie zgodziła się, powiedziała, że jeśli ma zginąć to razem ze swoimi dziećmi. Walka na zewnątrz trwała bardzo długo, a przynajmniej tak mi się wydawało. W końcu pan Jarmuż wyszedł ocenić sytuację. Wojna nie była mu obca, bo niegdyś walczył w I wojnie światowej. Gdy wrócił powiedział, że możemy iść spokojnie spać, bo wojsko polskie zbiegło i ostrzeliwanie pada z jednej strony. Front przeszedł a zatem mogliśmy wracać do domu. To, co widzieliśmy w drodze powrotnej na zawsze utkwiło mi w pamięci. W rowach leżało mnóstwo zabitych cywilów, żołnierzy, koni... To był straszny widok.

  Po powrocie poszłam do szkoły. Nie uczyłam się tam jednak długo, bo tylko dwa tygodnie. Potem wyszedł zakaz uczęszczania polskich dzieci do szkoły. Wówczas pani Jarmuż i jej córki zorganizowały w dworku tajne lekcje. Uczono nas pisania, czytania i liczenia.

Moi rodzice i starsza siostra wrócili do pracy w majątku, a ja mimo młodego wieku opiekowałam się młodszą siostrą i prowadziłam dom. Kolejne lata wojny mijały coraz spokojniej. Wprawdzie okupanci skutecznie utrudniali nam życie, ale do wielu rzeczy w końcu się przyzwyczailiśmy. Na przykład okna mieszkań musieliśmy szczelnie pozaklejać papierem, aby wieczorem nie było widać, że w domu świeci się światło. Istniało wiele zakazów a łamanie ich groziło wywozem do obozu. 

Kiedy Niemcy dowiedzieli się, że wojska radzieckie się zbliżają urządzili masakrę ludności cywilnej. Wyciągano z domów całkiem niewinnych ludzi i rozstrzeliwano ich. Wielu uniknęło takiego losu ukrywając się. Pamiętam niedzielny poranek, gdy na nasze ziemie wkraczali Rosjanie. Pytali nas o  Niemców i Volksdeutschy. Mieszkaliśmy wtedy u państwa Bursztynowiczów, który byli właśnie volksdeutschami. Byliśmy przez nich źle traktowani, mieliśmy okazję zemsty, mogliśmy wydać ich Rosjanom, ale nie zrobiliśmy tego. Wszyscy Niemcy mieszkający w okolicy zbiegli do pobliskich lasów. Polacy zorganizowali wówczas patrole i ścigali ich. Mój wuj chodził na takie patrole, gdzie został poważnie zraniony przez pewnego Niemca.

We wrześniu ’45 powróciłam do szkoły  i rozpoczęłam przygotowania do przyjęcia I komunii.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z dziejów kościoła w Rojowie (2013) - publikacja na Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej

 (PDF) Z dziejów kościoła w Rojowie | Jerzy Krzywaźnia, Hanna Kempa